„Ponary-baza” Józefa Mackiewicza

2 września 1945 roku w tygodniku „Orzeł Biały”, piśmie 2 Korpusu (wyższy związek taktycznych Polskich Sił Zbrojnych w latach 1943-1947) ukazał się tekst Józefa Mackiewicza „Ponary-baza”. Był to jeden z pierwszych tekstów literackich o reżimie nazistowskim w latach 1941-1944 i o przeprowadzanych masowych egzekucjach w Ponarach pod Wilnem.  …

2 września 1945 roku w tygodniku „Orzeł Biały”, piśmie 2 Korpusu (wyższy związek taktycznych Polskich Sił Zbrojnych w latach 1943-1947) ukazał się tekst Józefa Mackiewicza „Ponary-baza”. Był to jeden z pierwszych tekstów literackich o reżimie nazistowskim w latach 1941-1944 i o przeprowadzanych masowych egzekucjach w Ponarach pod Wilnem.  

Wspominając Ponary Józef Mackiewicz początkowo kojarzy to miejsce z czymś pięknym: „Góry Ponarskie znane są od dawna. Znane są ze swej malowniczości, z wysokości swych sosen, z poematu Mickiewicza, z bitwy rozegranej tu w r.1831 pomiędzy wojskami polskimi i rosyjską gwardią carską”. Ciągnie dalej malowniczy opis tego miejsca: „Tam, koło przystanka kolejowego zbudowano miasto-ogród, po naszemu zwyczajne letnisko, ale mogące być uzdrowiskiem, (…) pachnie tu żywicą rok okrągły, a na jesieni grzybami i zimnym, potężnym wiatrem, który nawiewa świeżość ze wszystkich stron kraju”. Mackiewicz, całym sercem kochający Ziemię Wileńską, daje wyraz swemu przywiązaniu do tego miejsca: „Kto kochał swój podwileński kraj rodzinny, ten kochał oczywiście Ponary”. 

W dalszej części tekstu sielankowy nastrój rozwiewa się: „Nie wiadomo kiedy i od kogo to poszło, iż ten teren zaczęto nazywać BAZĄ. (…) W roku 1940 założyli w Ponarach bolszewicy, na spiłowanym bezmyślnie kawałku lasu i odebranych od ludności terenach, jakieś nikomu niepotrzebne przedsiębiorstwo państwowe, wielkie place otaczając, swoim zwyczajem, mocnym płotem i drutem kolczastym. Z tak zniwelowanego terenu skorzystali Niemcy w r. 1941 i użyli pod miejsce kaźni, uruchamiając tu jedną z największych w Europie rzeźni Żydów”. 

Tak się stało, że Mackiewicz mieszkał nieopodal miejsca tych tragicznych wydarzeń. Pisze w swoim eseju: „Miałem nieszczęście mieszkać, wprawdzie przy drugiej z rozwidlających się od Wilna tras kolejowych, ale tylko w odległości ośmiu kilometrów od Ponar. Początkowo w kraju, tak nasyconym wojną i wojną, jak nasz, nie zwracano zbyt wielkiej uwagi na strzały, które bez względu na kierunek, skąd pochodziły, wplątały się już były w normalny poszum sosen, nieomal jak rytm znajomy deszczu, bijący jesienią o szybę. Dalekim echem spływały z tych wzgórz, het, w wielokilometrowy krąg, pojedyncze strzały, krótkie, urywane, gęste, trwające nieraz wiele godzin, albo na przemian terkoczące seriami broni maszynowej”. 

W życie rodziny Mackiewicza, jak i wielu innych rodzin, wdzierała się świadomość okropnych wydarzeń, których nie byli w stanie zmienić: „Żona moja zaczęła zamykać nawet lufciki, ilekroć stamtąd biegło echo. Latem nie mogliśmy jadać na werandzie, gdy w Ponarach zaczynała się strzelanina. Nie przez poszanowanie dla cudzej śmierci, a tak, po prostu, kartofle z mlekiem nie chciały jakoś przełazić do gardła. Zdawało się, że cała okolica lipła od krwi”. 

W tekście poznajemy okoliczności tragicznych wydarzeń. Józef Mackiewicz został przypadkowym świadkiem egzekucji Żydów po tym, gdy wybrał się rowerem do Ponar, aby odwiedzić znajomego, który nie stawił się na spotkanie w Wilnie. W trakcie rowerowej przejażdżki w Ponarach spotkał pijanego wartownika Estończyka, z formowanych przez Niemców krajowych oddziałów SS, który tylko machnął ręką, by jechał dalej. Następnie zatrzymał go Niemiec w mundurze gestapowca, który radził mu się pospieszyć. Kilka metrów dalej wpada na „bardzo długi pociąg wypchany Żydami”. Zrozumiał, że coś się zaczyna dziać, kiedy „dał się słyszeć metalowy trzask zamków i ich, policjantów, dziki, groźny ryk, w odpowiedzi na ryk ludzi zamkniętych w pociągu”. Mackiewicz zdążył się ukryć pod okapem budynku stacyjnego. Swój wstrząs pisarz opisuje: „Trzymam kurczowo rower i podświadomie czuję, że wobec tego co nastąpi, tego najstraszniejszego, co nastąpić musi, ten rower, ci kolejarze, do których przylgnąłem, to stanie w miejscu bez ruchu, to jedyna legitymacja na prawo dalszego życia. Stłoczyliśmy się razem za tym rowerem jak za szańcem, bo uciekać nie było już gdzie”. 

„Pierwszy strzał padł w sposób następujący: jakiś Żyd wysiadał właśnie tyłem przez ciasne okno, spuścił nogi i wystawił właśnie siedzenie, a policjant podskoczył i z odległości jednego kroku — strzelił mu w tyłek. (…) Powstał upiorny wrzask i lament i wycie i płacz i ze wszystkich stron naraz gruchnęły strzały, gwizdnęły kule, spadły z chrzęstem łamanych kości i pękających czaszek, uderzenia kolb.
– Ktoś skakał przez rów i trafiony między łopatki, spadł weń jak ciemny ptak z rozczapierzonymi na kształt skrzydeł ramionami.
– Ktoś pełzł na czworakach pomiędzy szynami… Stary jakiś Żyd zadarł do góry brodę i wyciągnął ręce do nieba, jak na biblijnym obrazku i naraz chlupnęła mu z głowy krew i kawały mózgu…(…) Cicho, w poprzek szyny leżał może dziewięcioletni chłopak i choć, gdyby krzyczał nie dosłyszeć by jego głosu, to widać było, że nie żył już, bo nie drga.
– Zakotłowało się pod kołami wagonów, bo tam większość szukała ratunku i tam ich najbardziej polewano z broni maszynowej, jak z sikawek, w ciemną masę złachmanionych postaci.
– (…) młoda Żydówka, płowe jej włosy rozwiane, twarz wykrzywiona w nieludzkim strachu, z ucha, na kosmyku zwiesza się grzebyk, chwyta córeczkę… Nie mogę patrzeć. Powietrze rozdziera taki jazgot straszliwy mordowanych ludzi, a jednak rozróżnić w nim można głosy dzieci o kilka tonów wyższe, właśnie takie jak płacz-wycie kota w nocy. Nie powtórzy tego żadna litera wymyślona przez ludzi!… Żydówka pada najpierw na twarz, później się przerzuca na wznak i zataczając ręką w powietrzu, szuka rączki swego dziecka. Ja nie słyszę, ale widzę z ułożenia ust małej, że woła ona: „mame!…”. 

Nie wszyscy Żydzi opuścili pociąg. Większość Żydów „została skuta strachem, sparaliżowana w ruchach, z tą iskierką zapewne nie tyle nadziei już, co raczej obłędu, że — to nieporozumienie, że im powiedziano przecież oficjalnie, że „jadą na roboty do „Koszedar”.

Dziś uznaje się, że w czasie II wojny światowej, w latach 1941-1944, z rąk oddziałów SS i policji niemieckiej wspomaganych przez ochotnicze litewskie oddziały (Ypatingasis būrys), w Ponarach zginęło ok. 100 000 ludzi. Ofiary przywożono pociągami lub ciężarówkami, rozstrzeliwano i masowo grzebano w olbrzymich dołach. Później próbowano zatrzeć ślady zbrodni paląc zwłoki pomordowanych. Dlatego dziś do końca nie wiadomo, ile ofiar pochłonęły lasy ponarskie. Wśród ofiar Żydzi z Wilna i wschodniej Litwy stanowili od 56 000 do 70 000. Od kilkunastu tysięcy do 20 000 ofiar stanowili również Polacy, głównie inteligencja wileńska, żołnierze AK, harcerze, młodzież szkolna oraz duchowni.

Źródła:

Orzeł Biały 1945 nr 35 (170) „Ponary-baza” Józef Mackiewicz

Magdalena Bartoszewicz

Udostępnij:

Przeczytaj także

Dołącz do newslettera!

Szanujemy Twoją prywatność. Wysyłamy tylko treści, które sami uważamy za wartościowe, w rozsądnych odstępach czasowych.
Akceptuję regulamin oraz politykę prywatności serwisu.